śliwki
Łucja
siedziała nad miską pełną śliwek węgierek jak zahipnotyzowana. Dopiero
co umyte, śmiesznie chłodziły dłonie, gdy przesypywała je z miejsca na
miejsce i składały cichą obietnicę tego, co ukryte pod nakrapianą
fioletową skórką. Miały skończyć niebawem w cieście, które z pewnością
wykwitało sezonowo w co drugim kujawskim piekarniku. Mama Łucji pod
koniec sierpnia przechodziła z trudem przez falę własnych narzekań na
ubijanie piany z białek, ale nie było to w stanie zagrozić wypiekowi.
Łucja dostała do ręki nóż-nie za ostry, taki, który poradzi sobie ze
śliwkową naturą a naturę dziecięcych palców pozostawi w nienaruszonym
stanie. Zdawało się jej wtedy, że śliwki lekko zadrżały w misce i
skurczyły się w sobie marszcząc poliki. Jeśli ktoś zechciałby wówczas
obarczyć Łucję jakimś wymyślnym obowiązkiem, pewnie z chęcią przyjęłaby
wyzwanie, aby tylko zająć się czymś innym. Nie znalazł się jednak nikt
taki a do tego wszystkiego niesłabnące mrowienie w palcach i wypieki na
twarzy podpowiadały Łucji, że oto stała się częścią arcyważnej i na poły
magicznej produkcji maminego ciasta. Wykreśliła pierwszy owal wokół
dojrzałej śliwki i poczuła na opuszkach palców lepki od słodyczy sok.
Zbyt krótko obcięte paznokcie zaczęły lekko piec. Teraz mały palec
wskazujący, który zawsze eksplorował każdy element świata zanim ten
okazał się fascynujący lub niebezpieczny, próbował zmusić pestkę do
oderwania się od śliwkowego ciała. Pestka była mokra i chropowata. Łucja
raz widziała w niej małe, brzydkie zwierzątko ukryte tam przed światem,
innym razem serce, bijące odmiennym rytmem niż jej własne, dlatego
niesłyszalnym. W każdym ze skojarzeń czuła się trochę niewygodnie-miała
naruszyć ten porządek, który najwyraźniej nie chciał być naruszany. Z
kolejnymi śliwkami było już jednak łatwiej-dłonie nabrały wprawy i ani
razu nie zacięły się nożem. Pestka stała się na powrót pestką.
Kiedy
Łucja uporała się z ostatnią śliwką, spojrzała przed siebie i
przytomniejąc zakryła usta słodkimi od soku dłońmi. Prowizoryczny kosz
na śmieci zaaranżowany w niebieskim worku wypełniły otwarte na świat,
zielone oczy śliwek, zdrowe połówki dawnych całości. Łucja
nie dowierzając zanurzyła palce w zgrabnym, przeznaczonym na owoce
półmisku-o porcelanowe ścianki naczynia uderzały pancerze brzydkich
zwierzątek, dopiero co wydanych na świat. Łucja zrozumiała, że z
pierwszym śliwkowym sercem wydobytym z wnętrza, nazwała rzeczywistość na
nowo. Na odwrót. Bo tak było właściwie. Zdobywane z trudem pestki
okazały się ważniejsze-zwielokrotnione o ten trud i postawione przed
śliwkami, ciastem i oczekiwaniami mamy. Łucja przesypała zwierzątka do
kieszeni bluzki. Fioletowej. Zostawiła im szczelinę w bawełnianym
materiale-na dopływ powietrza-więc zdaje się, że było im tam dobrze.
Tylko jedno z nich, pominięte przez przypadek, trafiło do ciasta. Tata
Łucji opłacił felerny kawałek ciasta nadkruszonym zębem, nie mając
pojęcia, że dostąpił kontaktu z produktem ubocznym stwarzania świata.
Zdawało się bowiem, że "świat na odwrót" wyszedł Łucji przez przypadek i
długo, długo nie stworzy nowego. Aż przyszedł sezon na jabłecznik i po
kieszeniach bluzki zaczęły pełzać zielone chude węże.
Comments
Post a Comment