mikołaj
na naszym podwórku był chłopak. niski, kulisty, o ustach nieustannie
zaciśniętych w śmieszny, dziobaty kształt. chodził tak, jak gdyby w chodzie uczestniczyć mogły tylko jego nogi
do wysokości kolan. reszta pozostawała nieruchoma. ręce zaś zginał czasem w
łokciach niosąc worek na buty na tyle wysoko, by nie ciągnął się po kałużach. to był właśnie mikołaj.
gdy ktoś chciał znaleźć mikołaja w dowolnym momencie,
podążał śladem gołębi. gołębie zajmowały cały czas, który mikołaj poświęcał na
powrót ze szkoły do domu. powroty dłużyły się więc w nieskończoność. obiady w
kuchni nie raz ostygły zanim dotarł, matka nie raz zajęła chybotliwy taboret
przy oknie by wypatrywać oczy, poukładane według dni tygodnia skarpetki czekały,
aż mikołaj przeliczy je gdy wróci. upominający się o niego skarlały świat
musiał czekać.
zastygając jak brzydki posąg na skwerach, trawnikach, pod
naszą górką-ślimakiem, przed daszkami klatek schodowych, wpatrywał się w absolutnej ciszy w gołębie kolonie. jednak
nikt nigdy nie przyjrzał się mikołajowi z bliska, nikt nie miał na tyle odwagi.
gdyby znalazł się wówczas ktoś taki odkryłby na pewno, że mikołaj patrzy tak
samo jak gołębie: wytężonym, napęczniałym jak koralik okiem. głupawym ale
gotowym do zwietrzenia niebezpieczeństwa. za każdym razem patrzenie brutalnie dobiegało
końca. nie wiem co mikołaj ustalał z gołębiami, ale po pertraktacjach pokazywał
im kto tu rządzi. posąg gargulca ożywał i używając worka na buty płoszył oszukane
stadko. mrużył potem oczy, by właściwie odebrać szelest suchych skrzydeł,
tarcie pióra o pióro, trzask pękających ze strachu stosin. widzieliśmy jak po
wszystkim długo jeszcze klaskał w dłonie z uśmiechem, który nie mieścił nam się
w szufladach z normalnością. mikołaj był głupi, tak mówiliśmy.
natknęłam się na mikołaja wczoraj. wyrósł przede mną,
złożoną z niepotrzebnych i podobnych do siebie lat jak słonecznik. stał po
przeciwnej stronie ulicy i nie ruszył na zielonym. wokół ani jednego gołębia.
podeszłam bliżej i zobaczyłam, że w ogóle się nie zmienił. utknął w epoce
podwórek. wsłuchiwał się w uczepione mglistego nieba samoloty i wydawało się,
że na nic już nie czeka.
Założę się, że wkładał koszulę w spodnie, które podciągał pod szyję. : <
ReplyDeleteI że łyka rutinoscorbin na imprezach!
O 5 zł.
Jakich, przepraszam, imprezach? :):D
Deleteehehehehehehehe, no fakt
DeleteChociaż "mój" Mikołaj, chodzi na imprezki. <3