papierowy morski ptak



istnieją stany niewysławialne. stany, o które można tylko zahaczyć słowem. a czasem nawet nie słowem. przecinkiem tylko albo pauzą między jednym zbędnym wyrazem a drugim. tak jest właśnie z tą falą, która wzbiera we mnie i wykręca mnie jak stary ręcznik od środka. do granic suchego płaczu, do białości palców. z nienawiści z niemocy z bezsensu z potrzeby otworzenia ciała na świat jakimś szybkim cięciem. by się dłużej nie dusiło samo ze sobą tam wewnątrz gdzie do granic pęknięcia napięty jest każdy organ. stoję więc na światłach chociaż wolałabym upaść, nie dźwigać się już, wsiąknąć w chodnik wyżłobić sobą małą niszę na wieczne odpoczywanie, jak ziarnko piasku. stoję i słyszę te wszystkie brudne słowa które cisną mi się na język, które spokojnie wyartykułowałabym w twarz wszystkim na raz i każdemu z osobna. na zielonym przebieram nogami szybko bo tak się przechodzi na zielonym nie jak jakaś mameja oferma stara baba z siatą tylko szybko by nie robić korków nie tamować przepływu ludności z punktu A do punktu B. a ja przecież podróżuję tylko od fali do fali, tak bardzo ciasno zatykają mi się żyły od przypływu jakby poddańczo oddały za wcześnie cały tlen bóg wie komu (nikogo to nie obchodzi dziewczynko). więc tylko krzyżuję język i wbijam paznokcie w muszle dłoni chowane w kieszeniach. czekam na odpływ by dowiedzieć się po raz wtóry że morze, moje własne, nigdy nie zostawia bursztynów.

Comments

  1. ;____________;
    Uwielbiam każdy jeden obraz. I zwłaszcza wsiąkanie w chodnik, które - marzę - żeby też mnie objęło.
    To brzydkie trochę ale lubię Twój smutek. :<

    ReplyDelete

Post a Comment