sarna






nie mam siły być czułą dla swojego ciała, rozlewać się po nim jak balsam, układać je do snu w misterny embrion. zdzieram z opuszków lewej dłoni martwy naskórek drążony przez kilka smutnych piosenek. ma smak basowych strun i słodką woń cienistych dolin twojego ciała, które odwiedzam, zanim zasnę. to jednak za mało, żeby swobodnie oddychać. 
wszystkie moje ścieżki śpią jeszcze wilgotnym, gnijącym snem, który wdziera się do gardeł by boleć. straciłam dziś cały ranek na przemawianiu do ściany lasu i nie otrzymałam odpowiedzi. podeszłam jak nieostrożna sarna pod ten świat, który niczym mnie nie nakarmił. teraz łatwiej będzie mnie odstrzelić. 
po wychłodzonych pokojach krążymy więc jak przebrzmiałe zwiastuny wiosny. nic nam nie szumi za oknem, tylko telewizor coś gada. rękawiczki upuszczają sobie krew z kolorowej włóczki. nawet jeśli po tym wszystkim coś się wydarzy, będziemy spóźnieni na każdy nadchodzący dzień. pójdę w doliny, by nikogo już nie szukać poza tobą.

Comments