ej, miasto!




w zaciszach ciasnych M2 buduje się wehikuły czasu. z nadmiaru nieprzestrzeni i miejskich czerwców powstają kabiny nakrywane kocami-tymi samymi, które wisiały z dachów naszych dziecięcych baz. mogę cię zabrać w tak wiele miejsc: na wysypany czarną szlaką stadion, gdzie zdzierałam kolana i tam, gdzie murki pod blokami pozostają ciepłe od słońca długo po zmierzchu. zdejmiemy buty przypominając sobie jakie to proste. i że wciąż nie wymknęła nam się z rąk sztuka wiązania sznurówek.
twarde płaty farby odłażą z huśtawek-koników na których bez skutku uczyliśmy się łapać życiową równowagę. dawne chodniki wdeptujemy cierpliwie w zieleń. ktoś ściąga słońce za horyzont na grubym sznurku. tak samo wyglądało uwięzione w kwadratach okien naszego bloku, gdy przesiadywaliśmy na krawężnikach rzucając kamykami przez ulicę. paradoksy wypływają na powierzchnię dopiero z czasem, jak bardzo leniwa oliwa.

kiedyś zapytam siebie
czy nie idealizowałam tego miasta
kolejny koniec świata sprzyja przejaskrawieniom 

tymczasem śpię do południa
i załapuję się jedynie
na słońce w wierzchołkach drzew.

Comments