kałuże




zeszłoroczny upał zaplanował w asfalcie idealne miejsca na tegoroczne kałuże. wysychające po nagłej ale krótkiej ulewie, najlepiej wyglądają w konkretnych porach dnia. mokre ulice są wyraźne i odarte z prywatności jak prostokąt białej ściany oświetlony lampą rzutnika do slajdów. oglądałyśmy na nim zdjęcia, których nie pamiętam, ale zostały mi pod powiekami wszystkie bruzdy w farbie, wszystkie czarne smugi po taboretach wynoszonych niezdarnie z pokoju przez zbyt słabe ręce. dziwię się, że na tej ścianie nie kwitną do dziś ślady po cieniach naszych dłoni układanych w zwierzęta, że nie siedzisz przed tą bielą jak zahipnotyzowana, próbując sobie przypomnieć jak wyglądają inne kolory. 
układam się wygodnie obok kałuży, źrenicą przy asfalcie by widzieć niemal jej przekrój, z całym piaskiem niewiarygodności leżącym na dnie. jest na to idealna pora. słońce zachodzi tym razem radośnie i jest go pełno w wierzchołkach drzew. uwypukla kształty i faktury, wlewa się cichą strugą w zakamarki mojej twarzy. ludzie nieustannie smutni także miewają zmarszczki mimiczne. dzieci wracają do domów z podwórek przedłużając o kolejną bramę ten cykliczny marsz. sznurówki nasiąknęły im deszczem. widzę to w jasnym świetle rzutnika. jestem sucha jak wszystko wokół kałuży. mam płuca wysuszone na wiór.


Comments

Post a Comment