wiadukt



bywa, że moje miasto pozwala mi wychodzić w deszcz na życzenie. pozbawia mnie parasola, który być może do dziś podróżuje linią Z3. zostaję wypchnięta w wilgoć bez oręża. idę, ale przecież w myślach tańczę z tobą na najbrzydszym wiadukcie tego miasta, w uciążliwym deszczu, który oblepia okulary i spodnie. podróżujemy autobusem inaczej niż wszyscy, nie schniemy rozwieszone na poręczach. zaglądamy ludziom do czytanych książek, pisanych wiadomości a najczęściej w oczy. niektóre z nich należałoby po wszystkim wycisnąć ze słonej wody. na najbrzydszym wiadukcie tego miasta tramwaje zatrzymywały się zawsze na ciężko utrzymywanym hamulcu, żeby nie zjechać w dół i nie powtarzać znów tej kołyszącej wspinaczki. na tym wiadukcie miasto zdaje się usypiać najpiękniej i po cichu. odbieramy na dwie słuchawki opowieść o tym, że wszystko jest brutalne i jasne jednocześnie. wilgotne wieczorne powietrze wyostrza dźwięki. mówisz mi, że ktoś ostrzy w kuchni nóż produkując nieznośne zgrzyty, że ktoś skręca sznur jak warkocz i słyszysz pękanie słabszych nitek tuż przy uchu. niczym mój szept. 

jestem tymczasowa jak holly golighty i mieszkam w deszczu. zamknij mnie w głowie.

Comments