pas albo grawitacja




zamykam drzwi auta i nagle robi się nieznośnie cicho, aż do brzęczenia w uszach. stada małych much zadomowione w małżowinach. nie potrafią tak po prostu zasnąć, mamy ze sobą wiele wspólnego. brudna szyba wybiórczo przepuszcza światło, które oślepia mnie w nieoczywisty sposób. przez gazę, piasek, sitowie, splot brudu. jest tu duszno jak w naszym tymczasowym pokoju pod ukośnym dachem, gdy budzimy się zbyt późno na wypełnianie jakichkolwiek obowiązków. w taki dzień twoja szyja połyskuje potem nawet jeśli całą noc byłam od ciebie na odległość kilku gwiazdozbiorów. tutaj jednak jestem sama. zaplanowano dla mnie norę pachnącą wymyślonym lasem z tekturowej choinki. zwijam się w  w niekształtny supeł z nitkami żył wymykającymi się z ciała. biorę oddech i przytakuję Stedowi. do niedawna nie miałam pojęcia jak to jest, kiedy powietrze staje kością w gardle. nie odpinam pasa mając nadzieję, że może mnie tu przytrzyma, że nie odlecę, nie pomacham nogami trzymanymi w locie prosto jak u mew, tej ziemi, która coraz bardziej pachnie mi moim ciałem.

Comments