trajink tu ricz




czy ja aby na pewno nie prowokuję? tramwajowa [olmołst] cybulska. ci sami ludzie, których sted podsłuchał w przedziale. po cichu, po cichuteńku, życzą sobie ofiary śmiertelnej. prześledzą dzisiejszy ilustrowany i wypuszczą strużkę powietrza napęczniałego w płucach. dwutlenek węgla i rozczarowanie. 'tak to jest, wychodzi człowiek z domu i już nie wraca. no nieszczęście takie. co oni chcą wyciągać, po co ta karetka. tam nie ma co wyciągać przecież, mówię pani.' w kwestii wyciągania, to może jeszcze na intensywnej wyciągnie kopyta, tak się przecież zdarza. poczekajcie jeszcze, śledźcie bieg wydarzeń. zapamiętałam blade łydki i ściągniętą tenisówkę. dlaczego wypadki ściągają ludziom buty? później już tylko 75 i oczy w słup [to nic, że skręca i jedzie dłużej, to nawet dobrze]. znów ten stan, kiedy za mało powietrza w powietrzu i pęczniejąca substancja szara w głowie. i zgrzytam, zębem o ząb. myślę o tobie. i mówisz mi, że też ci nie tak. i myślę, że to szczęście w nieszczęściu. że przyjadę i wyprostuję ten pomarszczony materiał zimnymi dłońmi. i że dalej to jakoś już będzie. nie myliłam się. reguluję oddech bez pokręteł zamontowanych w tchawicy. trufle pomarańczowe. wódka z niebieskiego kubka w tancerki hula.

ha!art wypatrzony wczoraj, dziś przygarnięty. dzido przewodzi stawce, najtańsza dzido za osiem złotych. de namber ju ar trajink tu ricz, no ja też lubię taki spolszczony inglisz, bawi mnie przepastnie. prawie jak dowcip o pandzie. zagadkowy krasnowolski i nudna schilling. kocham bezprzecinkowe zdania z małych liter, ale tak trzeba umieć. umieć nie przesadzić. no i patrzę akurat w tej chwili, akurat w twoją stronę, a w twoich słuchawkach być może akurat zaśpiewano ciszej jakąś frazę refrenu bądź zwrotki i jesteś [moja]. zbożowa w N. po kawowej roszadzie. jest dobrze, jest ciepło [jak oni to robią, że nie wieje po kostkach? i po tych lukach między ściągaczem swetra a granicą włosów?]. obwąchuje nas czarne, niewielkie futro. ładne, zawadiackie, z charakterem. próba nadania imienia i to żadna z macierzyńskich potrzeb. mucha albo batman, oba pasują. albo jeszcze jakiś felek-stwierdzam po czasie. [to jednak chyba była żeńska sierść, sucza, iksowa, ta słabsza]. a felicja to już nie to samo, jak skoda. szkoda. kiełkują plany, stopy kierują się ku wyjściu, ale dokąd później? kuj-pom, decyzja wariatki, twoje 'nie-tylko-kochanie', kochanie. to były słowa na miarę dnia, zgadzam się, tak do końca od początku. no więc jadę, już dobra, najpierw na wdzw, 'tylko szybko się spakuj'. trochę strach przed tramwajem. podbiegam by być szybciej, puszczam szalik na wiatr, niech polata. na wrzutę pakuję to co na J. i sukces gwarantowany. jedziemy, dość sennie i ciasno. za zgr puszczamy się już galopem. trójka truje, więc the time, chociaż asta bardziej pasuje pod noc w mieście. uspokajam się. rozproszone przez cukrowe chmury światło równomiernie oświetla mi dłonie. trochę więcej ścieżek od ostatniego przeglądu włości. i ten siwy włos, i ten drugi, co jest pół na pół, gdzieś tam jeżą się na głowie, narzucają swoją sztywność reszcie, wciąż jeszcze płynnie układającej się pod palcami. jesienne tunele, włochate kozy, dym z komina, co leci tak, jak pod dyktando zaklinacza węży. takiego z fletem. na plastikowych krzesłach przybyło kociąt. na niebie przybyło ultramaryny. pusto tu jakoś, cicho, jesiennie. a na polach żurawie gromadzą się do odlotu. marznę, przewiewa mnie, głowa boli mnie na czubku po lewo. jutro ma przejść tędy front, z deszczem. pociągam nosem, czekam, stroję w sobie ten las, który nosiłam długo jak sztuczną samochodową choinkę z zapachem.

no faktycznie, gdy de namber nie odpowiada, to czasem czuję się very jak wariatka.


dumna-z kilku stron zapisanych timesem.


Comments