brud



te twoje biedne, zmęczone oprawki w kolorze miąższu przejrzałego arbuza. lewy zausznik wiszący ostatkiem sił na wyrobionej śrubce. rozedrgane szkiełka, porysowane jak szyby podmiejskich tramwajów. ścieżynki brudu wgryzające się tam, gdzie nie sięga ircha. ja to znam, rozumiem przecież. czujesz w sobie konieczność zbyt częstego zdejmowania z nich brudu: pyłu ulic, kurzu niewietrzonych mieszkań, fragmentów naskórka, śpiochów z kącików oczu, słabych rzęs i lepkiej warstwy taniego podkładu w kolorze 'natural beige'. tutaj nie godzisz się na nieporządek ale ma to swoje konsekwencje. już teraz pędzelek rzęs lewego oka z trudem znajduje dla siebie miejsce za minusowym szkłem.
wokół anten wieżowców ktoś rozwiesił ptaki. płachty ptaków, aż czarno. czerni mi się w oczach jak po zbyt szybkim stawianiu ciała do pionu z głębokiego, białego snu. nie wiemy, czy odlatują, czy przedwcześnie wróciły, zwiedzione łagodnym styczniem. przewidujemy, że niedługo to się skończy, że pęknie wrzód ze śniegiem i ptaki zawisną w powietrzu skute nagłym mrozem. zupełnie jakby ktoś zatrzymał ptasi czas.


mały paproszek. najcenniejszy punkt odniesienia. myślę, wiesz. 




Comments

Post a Comment