najlepiej spożyć przed



za oknem gęstniała ta specyficzna zawiesina miejskiej nocy: mgła i gaszony szarością pomarańcz, rozlany z nieszczelnych latarni. wyglądało to tak, jakby ktoś doprawił go zimnym popiołem i przeterminowanym pieprzem, który stoi w szafce od tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego trzeciego. zapomniałyśmy o nim. stał się przez nas żałosnym pyłem bez daru przekonywania. byłam pewna, że powietrze pachnie w tej chwili jak przetrzymana w walkmanie bateria-paluszek.
moje okno wychodzi na samo niebo. gdy przyjmę płaską perspektywę prześcieradła, mogę udawać, że ten pokój to jedyna sześcienna forma w pomarańczowej zawiesinie, dryfująca bez celu przed siebie nie chcę jednak jakoś specjalnie oszukiwać, że wierzę w progres. moja siostra pamięta wieś. tam nocne niebo jest zbite i gęste jak rozpuszczona na stołowej łyżce pastylka leczniczego węgla. musiałam objaśnić jej pomarańczową zawiesinę od podstaw, jak matematykę, rozmnażanie czy biały wiersz. dopiero wtedy udało jej się zasnąć. 
pomarańczowa zawiesina oblała ciekawską wronę na kwadracie klimatyzatora. widziałam, że coś ją wstrzymywało przed odlotem, chociaż zanotowała, że się przebudziłam. może to gęste powietrze, może strach. a może czas zadrwił z niej tak jak z czarnego, zwietrzałego pieprzu?


Comments

  1. Piękny tekst.
    Mam w sobie mnóstwo lat zawiesiny miejskiej i kawałek twardego nieba.

    ReplyDelete
  2. Zazdroszczę Ci takiego właśnie okna, właciwie możliwości ułożenia się :)

    :)

    ReplyDelete
  3. Niebo na wsi nie zawsze jest zbite i gęste. Z moich okien widać jak przybiera najrozmaitsze formy. A czasami nie widać. To wtedy kiedy świat kończy się na balustradzie tarasu. I tylko rozmazana czerwień lamp jest zahaczką dla zmysłów.
    Przypomniał mi się fragment wywiadu z jednym z najstarszych okolicznych mieszkańców. Otóż człowiek ten nigdy nie wyjeżdżał ze swojego miejsca zamieszkania. Wiedział, że w pobliżu jest miasteczko ale myślał, że za tym miasteczkiem już nic nie ma.

    ReplyDelete
    Replies
    1. w worek z wsią wpadałam zawsze okazjonalnie. pewnie stąd ta zwielokrotniona, zbita czerń. kontrasty wszystko przejaskrawiają. i rzeczywiście, przebywając tam przez dwa miesiące, uczyłam się subtelnych odcieni nieba. później wracałam i znów trzeba było przywyknąć do światła.

      a za wszelkimi miasteczkami-niby coś jest, jednak zawsze się wraca. czułabym się chyba bardzo bezpiecznie z taką nieświadomością istnienia jakiegoś POZA. tylko zdaje się, że gdzieś z tyłu głowy majaczy mi słówko "zbyt".

      Delete
    2. Gdybyś nie wiedziała, że istnieje coś poza, to "zbyt" też by nie istniało.

      Delete
  4. a każde nocne niebo ma bardzo krotki termin przydatności do użycia... tylko do rana...

    ReplyDelete
    Replies
    1. na szczęście można spożywać dość cyklicznie

      Delete

Post a Comment