taraxacum officinale







na moście, z którego spada się tylko raz przypomniałam sobie, że często zrywałyśmy mlecze. garście mniszków lekarskich ― aż do momentu, w którym wszystkie linie papilarne zostały odpowiednio i równomiernie zaczernione. może była to jakaś wczesna krucjata przeciwko cygankom, które nosiły na skórze zwietrzałą warstwę słabego kakao a pod spódnicami ukrywały małych, jasnowłosych chłopców. mówiłaś, że ci chłopcy pachną później długo zjełczałym serem a matki znajdują w ich włosach zapach końskiej sierści, całując po cichu coraz twardsze głowy, w których kiełkują pierwsze plany odlotów. więc może to było tak, może nie chciałyśmy dłubać w przyszłości krzywym jak szpon patykiem. nasz bunt był pospolity jak żółte zmiotki mleczów. 
nigdy nie pytałam nikogo czy wie jak to jest, gdy na jego oczach biel staje się czernią, gdy podejrzewane o mdłą słodycz mleczko mniszka nabiera tajemniczej goryczy, która nie pochodzi stąd. mydło arko pachnące dowolnym owocem świata tylko osłabiało intensywność plam ― od mycia robiły się przezroczyste, ale nie znikały, jakby miały zostać na zawsze. tatuaże od coraz odważniejszej wiosny. wiedząc to wszystko, ściskałam mlecze w dłoni trochę za mocno, za długo. dotykałam białych ran koniuszkiem języka. szczypało od razu. miałyśmy na skórze słodką pewność, że zawsze możemy ubrudzić sobie myśli.


podobało mi się. wszystko.


słowa wywołane z lasu.
dziękuję Aniu!




Comments

  1. Chłonę i budzę swój zagłaskany niepokój.

    ReplyDelete
    Replies
    1. czasem dobrze pogłaskać pod włos.

      a na stronie (dwudziestej siódmej być może) dziękuję za pozdrowienia! dotarły do mnie całe i zdrowe-razem z twoją książką :)

      Delete
    2. Cieszę się!
      A wiesz, że ja jeszcze nigdy nie spotkałam się z Anią?

      Delete
    3. takie tam "nigdy"! myślę, że nietrwałe :)

      Delete

Post a Comment