metamorphosis
znamy to już z historii i biologii własnej
najpierw kwiaty zaczęły lepić się do okien
później wyłaś nocami, śniło nam się tak samo:
marcowe rzeki a w nich flisacy
spławiający szkielety z drewna podobne do niczego
potem rogi mieszkania rozwarły się jak skóra
przecięta latem dziewięćcztery nad jeziorem w Chodczu
suchą trzciną, którą wiązaliśmy tratwę
żeby przepłynąć na wyspę po mlecze dla królików
a w mieszkaniu brakło nam kątów prostych
nie było gdzie stawiać lamp i parasoli
koc skłębił się w nogach łóżka i tam przeniosłaś swój sen
garstka po garstce jak najcenniejsze nasiona
dom przyrósł do drzewa. od zeszłej niedzieli
rozmawiamy tylko o tym kiedy puści soki
i pozwoli nam pójść wolno, tempem żywicy
kapiącej z martwych gniazdek i nieszczelnych okien
Milczę w zachwycie.
ReplyDeletea byłam pewna, że będzie to jeden z tych pociągowych wierszy, które coś tam może dokumentują, ale nie biorą zakładników :)
DeleteKiedyś, dawno temu, gdy oszalalam i nikt nie widzial, że wszystko się zmienilo, tylko ja widzialam, to bylo bardzo podobnie.
ReplyDeletePiszesz odurzająco, niesamowicie!
jestem ostatnio szkłem powiększającym zmian i niektóre z nich widzę też tylko ja sama.
Deletedobrze cię widzieć (tu i ówdzie!) :)