okręt


ten najdłuższy wieżowiec na osiedlu,
z ciemnym wiankiem pustych suszarni
to okręt, a ja skaczę
w przestrzeń Oceanu Spokojnego.
na geografii uczył nas o nim pan, który nosił
bezpieczne, wełniane swetry, jakby szykował się
na sztorm albo na ostateczny dryf
spienionymi rzekami w stronę morza.
dziś wiem, że kiedy mówił
o wyjątkowo zróżnicowanym dnie, o grzbietach
śródoceanicznych, które wyobrażałam sobie
osiodłane i gotowe do galopu,
tak naprawdę czuł wielki lęk, głębszy,
niż korytarze gryzących rękawów,
którymi idzie się w stronę dłoni, w stronę map.
stojąc tu zdążę się jeszcze głupio zdziwić,
że nikt nie rozwiesił żagli, które byłyby białe,
gdyby nie plamy potu rozlane tam,
gdzie zwykle leżą plecy. teraz wiem, że w piwnicach bloku
muszą ocierać się o siebie wielkie, czarne tryby
napędzane parą i nocą. a to tylko początek,
będzie mi tam dobrze. nie pozwól sobie wmówić,
że tafla wody jest w rzeczywistości twarda
i nieugięta jak ziemia.

Comments

Post a Comment