czarne malwy



dzieci szły do szkoły inną drogą, nie zdołałam
spotkać samej siebie, wziąć się za warkoczyk,
wysłać się w dalszą drogę z obtłuczonym jabłkiem
jak z radą: "dobrze już raczej było, ale mimo wszystko
nie rycz." to nie jest ten sam świat, świat z włóczki i bandaży,
w którym upadasz na przeponę obok czarnych malw
i nim zdążysz zacharczeć, wciągnąć w płuca wrzesień,
jakaś siła niesie ku tobie ratunkowe ręce,
spięte sinymi żyłami, mocne siłą lat. 
teraz już sobie krzycz, znają cię od tej strony,
grubej Mikołajce zatrzęsie się ząb i brzuch, 
weźmie się pod boki i będzie się śmiać 
z miastowych, słabych dzieci, rozchwianych od wiatru,
których nikt nie utwardził w piecu, tylko puścił wolno
na nogach z surowego ciasta. ten twój ptasi krzyk
słychać nawet w lesie. pod dom schodzą się psy,
jest wśród nich ślepy kundel, Murzyn albo Szatan,
ten, który cię budził czarnym psim czekaniem,
ale nigdy nie szczeknął. tak się kończy lato, 
na krzewinkach jagód zostały ogonki, w bucie piach,
łańcuchową składają na końcu, spóźnieni w drogę o noc

Comments