lep


najważniejsze, żeby kupić lep i papierosy.
dziki sklep z pustaków otwiera się na dzwonek
lub szczekanie psa. sierpień wszedł w sobotę:
kogut jeszcze chodzi, ale co drugi krok
podnosi głowę. przed chwilą tu lało,
i (jak to możliwe?) nikt już o tym nie pamięta.
muchom wolno dziś wszystko, a lot pełen powrotów
babcia nazywa przykrzeniem się. lekko zezuje,
gdy nieruchomieje przy ścianie z łapką całą we krwi.
wszystkich ich nie wybije, a chciałaby już zacząć,
wziąć się za porządne, sobotnie zabijanie,
stanąć okrakiem nad mocnymi skrzydłami, które stworzono
tak głupio, bo nie do lotu. najważniejszy ten lep,
za resztę możesz kupić loda-kanapkę,
oranżadę na miejscu lub cukrowe słomki. jedź już,
nad lasem wisi chmura. ostatni raz, gdy tak było
staliśmy godzinę pod wiatą przystanku i nikt,
zupełnie nikt nie myślał, że będzie jeszcze lato.
mieliśmy tam umrzeć, zniknąc od pioruna,
ale, patrz, żyjemy. gdy wrócisz, wyjdź na drogę,
pozbieraj hałas, który uszedłby wyżej, gdyby nie to,
że mamy tu coraz więcej mgieł. stara z diablej górki
naszyła białych swetrów, brzydkich jak monidła:
nikt ich nie chciał, poszły na zmarnowanie,
leżały na polach aż zrobiły się lekkie. słuchaj:
to miejsce nigdy nie chciało dla ciebie dobrze,
sznur trze o wysoką belkę, kruszeją makówki,
pod biały dom bez okien podjeżdża zielony żuk.
jutro się wezmą za kwiaty, lecz dziś, w tę lepką noc,
gośka śpi w białym swetrze na tylnym siedzeniu,
pochrapuje jak zwierzak zabrany ze złych miejsc.
dziś mogą tylko puścić głowy na wiatr, palić w noc,
niepokoić się, biorąc do ust mokrą ziemię i pytać:
czy to jest normalne, że każda gruda smakuje nam dziś
jak krew ze świeżej rany?

Comments