totakto



światło palone w dzień na pewno nie ujdzie uwadze
tych niskich ludzi z działki pokrytej watą tak,
że stała się całoroczną norą. to tutaj, stalowe drzwi:
trafiłaś do miejsca, z którego rozchodzą się drogi
tanio sypane żwirem. nie zdążysz ugrzać stóp,
a już trzeba będzie wychodzić, więc może sobie jedź
ten jeden przystanek dalej, na rogatki miasta,
do strefy klimatycznej: „lato w miniaturze”,
gdzie lasy w miniaturze i miniaturowa miłość do tej,
co ma piersi jak leniwe krople miodu. jeśli chcesz
to zostań, mam tu książkę z tysiącem zabaw, globus Polski,
i żelki w kształcie sztucznych szczęk. pod łóżkiem
leży zając ― miękki i luźny jak źle wypchana zabawka
z niedowładem łap. nakarmimy nim siebie, a zaraz potem
orły. pytasz: jakie orły? nie wszystko w tym wierszu
musi się tak zaraz samo wyjaskrawiać.
na twój rychły przyjazd szorujemy kuchnię, ale wciąż
kiwi kładzione na desce do krojenia smakuje cebulą. trudno,
taki to kraj, totakto, Ala wywiozła Asa
pod bramę schroniska z niemałą wyprawką. tatko
jak odchodził, też zostawił nam skarb: czarną i sportową
torbę znanej marki, wypchaną aż po suwaki
sałatkami coleslaw i czymś jeszcze, co byłoby złotem,
ale nie jest, bo tuż przed linią zębów, na suchej skórce warg
rozpada się jak gąbka, gubi kształt, smakuje nam
ni mniej, ni więcej, tylko gruszką z octu, rocznik:
jeden dziewięć dziewięć dwa




Comments