krew i mleko

w styczniu chodzili po domach. to, że w końcu przyjdą 
wiedziałyśmy z mokrych ogłoszeń. akurat kończyły się nam
wszystkie ciasta ze świąt — ostatni sześcian sernika
rozkruszyłaś gołębiom, mówiąc: „oni szybciej stąd pójdą
jeśli nie damy im jeść” i tak też było,
bo od jakiegoś czasu jest zawsze tak jak mówisz,
rodzisz jabłka bez skórek i gorzkie rodzynki,
lepisz siebie dłońmi całymi w oliwie a ja
podsypuję ci mąkę pod piersi. powietrze jest żyłką
i drży, każe się osuwać mokrym grudom ziemi, łączy je
w dziwne osiedla a jego porą jest sierpień.
kiedy przyjdą za rok zamontować nam w domu
mały mosiężny zawór, którym pójdzie z dołu
słona woda z krwią — będziemy gotowe.
w szklance ze słoiczka po musztardzie
podamy im herbatę na niby: jasny i sypki piach

Comments