oddziały rodzenia

i wtedy powiedział jej: mam dość tej ulicy,
codziennie mijam tu blade kobiety w warkoczach
puszczane z oddziałów rodzenia jak jelonki bambi, chudsze
o dni na białym chlebie i topionym serku.
robię się od tego słaby, miękki jak środek
cukinii zbyt długo trzymanej w kuchni, jak ta dziewczynka
z dałnem w nocnym busie na Włocławek słuchająca
polskiego hip-hopu na discmanie brata. ona też
miała za dużo ciała, płaskie dłonie (pierwszy raz w życiu
widziałem platfusa na szybie). wiem przecież jak to brzmi:
najgorzej, ale sama rozumiesz ― nie da się uciec
od podejrzliwej bibliotekarki w koku, która pyta,
czemu wypożyczam znów popularnonaukowe książki, co,
pewnie je sobie otwieram na rozdziałach o rozmnażaniu,
ślinię palec i znaczę nim kredowy papier a potem
zasypiam w pościeli w auta, śni mi się skrzek
niesiony w dłoniach przez wieś przed oczy matki

Comments

  1. ciekawi mnie, jak wyglądał. czy był pięknym chłopcem z silnymi przedramionami, na których rysowały się mocne, grube żyły, z rękawami koszuli podwiniętymi aż do łokci i zdecydowanie zarysowaną linią szczęki? tak właśnie go widzę. a jednocześnie nie uważam, żeby był drapieżnikiem. jelonki bambi raczej wzbudzają jego współczucie niż potrzebę pożarcia. właściwie co miałoby świadczyć o jego drapieżnictwie? może ta szczęka? a może tylko strup w sercu.

    ReplyDelete
    Replies
    1. ucieka przed ciałem, tym w wersji sauté: słonym, rozrośniętym, miękkim, płatającym psikus niedoskonałości. być może właśnie w taką postać, o której piszesz, choć kiedyś nosił żabie dzieci w dłoniach i wcale się na to nie krzywił.
      lubię jak dopowiadasz, betty! wiersz się rozrasta poza mnie, trochę jest już twój przez to.

      Delete

Post a Comment