gojenie


pytasz jak łodyga rozkłada się w mokrym, jak pachnie
skrzek, z którego zdąży odparować woda niesiona
w słoiku na słoneczny balkon, a ja mogę tylko
kazać ci ją wypić na raz, przyłożyć nos do resztek
tego, co miało być żabą, ale zdążyło tylko
trochę się się zdziwić, że woda w południe
jednak się rusza dotknięta małą dłonią,
podebrana, długo obecna potem na skórze,
kwaśna i dziwna jak ślina lub zapach
czerpany spomiędzy ud. pytasz mnie o wzór
na środek wróbla, na powietrzne worki
tak nagle obecne dla świata jak rozbite na szlace
niedorosłe kolano, a ja mogę tylko
pocierać liść babki trzydziestoletnim palcem,
ślinić ci ranę i obiecać miękko,
że ptak tylko śpi, że zagoi się w sobie
do wesela lub jak rana na psie, choć obie
dobrze znamy takie psy, co nie goją się nigdy,
szczególnie na szyjach i bokach. pytasz mnie
o smak porzeczek, zapach lilii, małe nietoperze,
które wybrały cmentarz, po cichu czekają,
aż na wszystkich świętych puścisz włosy wolno,
na swąd tanich zniczy i wiatr, a ja nie mogę wiele,
może tylko czesać się nad koszem, wyjmować ci z oczu
twarde śpiochy, bursztyny z owadami w środku

Comments

  1. Przepiękny wiersz, jestem pod ogromnym wrażeniem.

    ReplyDelete
    Replies
    1. bardzo to miłe, gdy słowa znajdują dla siebie gniazda i nisze w czyjejś wrażliwości. zaglądaj po więcej, las się będzie rozrastał

      Delete

Post a Comment