śmigus dyngus
nie pytaj o znak ― wiesz, że wieszam na lufcie
koszule w maki i poszwy na jaśki. no więc te maki
to jest rozkaz, byś nie próbowała nawet
bawić się w pukanie. masz wejść przez zapach,
miękkim skrajem ucha (być może paryż, być może
rzym, które noszę jak całkiem dorosła kobieta
od kwietnia, na który nie ma dowodów). dziadek puścił ślinę
gdy naciskał biały guzik z dziurką. kropla-pianka
spadła na linoleum a ja musiałam biec
z gorzkim smakiem na języku, w takiej bluzie,
w której chodzi się tylko po lasach i nie można potem
wyjąć woni zwierząt z wnętrza nitek, założyć jej
na dzień święty, świętszy od łopianu,
który miałby przecież wyznawców, gdyby tylko
chciało mu się mieć. wrócę,
ale po zmroku, zimna na ramionach i jakaś taka
nie wasza, jakbym dorosła w dobę, upchnięta
między pomidory, którym trzeba czasu. wtedy
już może nie chowaj mnie na później, na pewno
masz przepisy drukowane w skali szarości
(tylko czarny tusz) ze stron, co gromadzą
brzydkie zdjęcia dań, talerze z Polską B, z mięsem,
buraczkiem i kaszą, rozgrzej masło, you know
i'm such a fool for you i chyba nie chcę dłużej
myśleć nad zlewem, czy puszczanie baniek
ze zmęczonej butelki po płynie do naczyń
to już jakiś rodzaj wybornej zabawy
Comments
Post a Comment