zachrystia

z chłodu bramy jak z wnętrza ciemnej muszli
wyszedł człowiek niosąc zapach kadzidła
w ściegach starej flaneli a w dłoni foliówkę
― nie wiadomo co kupił i na czyje zlecenie.
może na zachrystii poszły wszystkie żarówki
(nie pierwszy raz, tak się zdarza w miejscach przejścia)
a tych zwykłych, w kształcie gruszek, z grubym gwintem
nie sprzedają już wszędzie. może to jednak sezon
na trupie porzeczki, na czereśnie z robakiem
w co trzecim owocu. może za kościołem
rowy obrosły w kwaśny szczaw na zupę,
nikt nie pilnował suki a ta poszła w noc,
by wrócić z brzuchem rosnącym jak księżyc,
rozsypać się potem pod bożym okiem, w miejscu,
w którym czasem ktoś stawia koszyczek z dzieckiem,
obficie, bo to był dobry rok,
ale znów bez przesady, każdy nadmiar jest grzechem.

gdyby nie rudy pysk, co wygryzł dziurę w folii,
wyglądałyby jak kilo ziemniaków

Comments