cooler


huśtawka, o którą kłócimy się w dzień
w nocy wisi splątana. kołysze ją wiatr,
dynda, bo nikt nie chce dotknąć supłów. życie
rozlało się na schodach, spłynęło po kropli
w żółtą kałużę kuchennego światła.
mamy tu krzesło z plastiku i puszki po piwie
cytrynowym jak lek. mamy bluzy a w nich
sparciałe gumki, ziarna po kieszeniach.
papierosy trzymamy jak źdźbła trawy:
między palcem wskazującym a kciukiem i jest tak
jakby matki wydały nas na beton z pominięciem
prześcieradeł i szpitalnych sal. w porze letniej
wychodzimy z domu prosto na wóz,
wielki, bo ma do zabrania pięcioro ludzi,
kukurydzę i psa, który jutro przed zmierzchem
po cichu wplącze się w kombajn, lecz dziś
jeszcze piszczy o mięso z obiadu. tropię cię,
zaczynam od zapachu jeziora, który trzymasz
w niewypranym kostiumie, wącham zgięcia liści
i zmiażdżony agrest, rozpytuję po krzyżówkach dróg
o dziewczynę bez butów, ale nie znają cię tam,
widocznie już tędy szłaś. jeśli będzie trzeba
zamieszkam pod balkonem, w prostokątnej niszy,
w orbicie jednego okna i nikt się nie pozna,
że przyszłam z tamtych miejsc, w których gotuje się srebro,
czarninę i wodę pachnącą ziemią
na kuchni wciśniętej w kąt domu jak trzonowy ząb

Comments

  1. Podoba mi się. W wolnej chwili zapoznam się z poprzednimi tekstami.

    ReplyDelete
    Replies
    1. niech sobie znajdują miejsce i niech budzą obrazy :) polecam kliknąć sobie w etykietę "wierszem", przesieją się w ten sposób same teksty, najnowsze, z ostatnich miesięcy

      Delete

Post a Comment