charcz, charcz bejbe


to miała być wina zupy z dziwnych grzybów,
ale stanęło na nerwach. takie dziecko
i tak nie pożyje za długo, można śmiało
wywieźć je na białą wieżyczkę ratownika
z zapasem kanapek, a z drugiego brzegu liczyć
tłuściutkie od masła arkusze pergaminu,
które zrzuca z góry jak skórę: raz,
dwa i tak dalej. niech obok drabinki
stanie chłopak, który skraca psu smycz dla zabawy,
by ten śmiesznie charczał. głodneś siebie,
ty liche światełko płoszące nam narybek?
idź, opowiadaj wodzie: z szeptów urośnie
gęsta rzęsa bez siły na zieleń, las bez dna

Comments