kolonie


wszystkie dziewczyny z kolonii zabrały na wyjazd
ten sam ogórkowy balsam z pisma, piegi na polikach,
jeszcze niewyraźne, sypnięte z garści na wiatr
jak ziarna, najbielsze z białych, wybrane końcem języka.
niektóre pierwszy raz w życiu widziały ruchome morze,
szukały momentu, w którym rodzą i łamią się fale,
tarzały się w piasku jak psy a w lasach obok plaży
dotykały szyszek bosymi stopami.
po całym dniu zbiórek i wracania na czas,
szły do chłodnych pokojów czytać horoskopy.
zastygały na długo w szufladach ośrodka:
skorki schowane w cieniu przed wielkim ukropem.
(pamiętam: pną się po murze nieostrożne jak dzieci,
a ja chodzę w skarpetach, mijam umieranie).
dziewczyny wybierały zacienione miejsca:
zasłony w rogach pokojów, wnęki z umywalkami.
nie przekręcały klucza. kiedy wszystko cichło,
i tylko ze stołówki szedł ku nim dźwięk zmywania,
rozgrzane słońcem uda rozchylały w półśnie,
zasypiały z palcami w słonych kąpielówkach.
wracały w sam środek sierpnia, w reklamy o tornistrach,
w światło, które w tym roku już nie będzie białe.
przed drogą goliły nogi, zmywały z ciała woń łuski,
matki na dworcu milkły wiedząc już, co się stało



Comments

  1. Piękny wiersz :) Wracają wspomnienia jak się jeździło na obozy językowe i całymi dniami grało się w katy na plaży a wieczorami wygłupiało w pokojach...

    ReplyDelete

Post a Comment