senty-męty, senty-mętnie



znów mój przyjazd i znów próbujemy podstawiać dawne jabłonie i grusze pod dzisiejszy krajobraz. zbyt wiele pamiętam. co można zrobić z pamięcią siedząc na skarlałym pniaku zamiast na gałęzi? jestem tak blisko ziemi, że nie wiem już czy kolana uniosą mnie w górę gdy zawołasz na obiad. nie zeskakuję z chropowatej jabłoni jak kiedyś i nie ranię sobie o nią łokci. nie przeczytam ze strupów, że wciąż żyję.
"było, bo było", mówisz bardziej do siebie, niż do mnie, chociaż stoję obok. zastanawiam się jak to jest być jeszcze bliżej śmierci. próbuję z twoich czterdziestu i paru lat wyczytać, czy stoisz już do niej bokiem, czy wykonałaś ten "słynny półobrót". Sted wraca jak natrętna piosenka.
w tym, co pamiętam, są rzeczy najmniejszej wagi. pył, kolor, muszki zawieszone w słońcu na niewidzialnych nitkach. żadnych słów. nie potrafię i nie chcę zamknąć za tym drzwi, tak jak nie zamykam drzwi za tobą. siedzę w przeciągu. czekam na katar.
sentymenty są jak żółte okulary z zabawkowego zestawu dla małych doktorów, które wyjmuje się po latach by przekonać się, że już nie sięgają za uszy.

Comments