okłady

jeśli dam ci kiedyś bajkę na dwadzieścia tysięcy
znaków ze spacjami, cała będzie o nadgarstkach,
które gną się nad czerwoną miską, a woda
gubi swój chłód w pięć minut ― danie instant,
które grzeję ci na czole, w smaku nieco podobne
do świeżo wypranej, mokrej ściereczki w naiwny,
owocowy wzorek. idziemy do siebie nocami, prowadzę
rower z kołem w ósemkę przez lipiec i wieś,
która byłaby cicha, gdyby nie psy życzące nam
raczej źle, pogłos krajowej jedynki, stare dynamo
i ciężki upadek śliwek dzielonych bruzdami
jak małe pośladki ― na gorący asfalt. pochyl się
i zbierz do siatki z dziurą te, z których jeszcze
będzie senny kompot - uparcie kwaśny pomimo
ton cukru. pochyl się, a pod magazyn ze zbożem
ściągnie burza, rozpiszesz grzmot na biodra, w końcu
puszczę dłonie wolno a ty się będziesz dziwić,
że nie zgasił mnie żaden okład.

Comments