trzeci migdał albo kombajny




rozpisana na strony jak równanie. dziś boli mnie
prawy brak, rozpalony migdał, który mieli wyrwać
razem z dzieciństwem, ale może to tylko
bujda na resorach, szpitalna gablota ze szkła:
przedmioty połknięte przez dzieci (jest wśród nich
żyletka i przycisk z pilota, chyba „zrób głośniej”).
nie wiadomo po co nasadzili tu drzew: żeby się przez nie
zabijać? matka też miała sen, gdy leżała na stole,
szła w nim pod górę a wielka, silna dłoń
chciała ją strącić jak pionka w chińczyku ―
poprzeginana plansza, papierowe rogi, nasiąknięte
potem z palców, które latem rozgrywały partię
przy czereśniach, brudziły się arbuzem i pyłem,
i nie wiadomo skąd ten pył się wziął w powietrzu
rozpisanym na leśne zakole. może to już pora
kombajnów, może trzeba pilnować ich przejazdów,
czuwać za bukszpanem, sapać jak kury z otwartymi dziobami,
dobrowolnie schowane w czarnym piachu, przy ścianie
domu  chłodnego o tej porze dnia. połóż się na brzuchu,
na kocu w lwy gotowe do skoku, zdejmij ten stanik
w niegroźną panterę, rozlej po żyznej ziemi rzadkie ciasto
z przepisu na piersi: niech rosną wzgórzami, bielą nerek
na zimne szpitalne narzędzia, aż usiądzie na nich
szerszeń wielki na dwa palce, słuchający się tylko
poleceń mówionych szeptem

Comments