ziarno na wacie
Jest taki moment, w którym bliźniacze osiedla wszystkich miast w tym kraju nie produkują jeszcze zapachu kawy, ale pachną lizolem. Przenika on szczelinami wypaczonych drzwi mieszkalnych (wszyscy wiedzą, że blok stoi nierówno), wlewa się judaszem (chociaż tego nie widać), unosi się na zielono nad pozornie aseptyczną podłogą. Lubię wtedy nie spać, zaczynać dzień u podstaw jakbym hodowała jego ziarenko na wilgotnej wacie, na białym spodeczku. To ziarno ma zimny, gładki pancerz, twardą osłonę ulaną z taniego betonu, po którym właśnie sunie cieć z mopem szarym jak zleżała wędlina. Ta wilgoć nigdzie nie wyparuje, zostanie w prostokącie korytarza sprawiając wrażenie niezbędnej do życia, do prawidłowego obkurczania się ścian mojego (twojego) serca. Wyobrażam sobie, że bez codziennej dawki lizolu i pary wodnej, która ma w składzie jakiś tani detergent, udusilibyśmy się wszyscy, padlibyśmy charcząc na wycieraczki z IKEI i byłoby nam na to wszystko zimno przed śmiercią, takie są małe. Ktoś po prostu wykreśli szybko nas wszystkich z osiedlowych rejestrów lokatorów, gruz z wilgotnych ścian naszego bloku posłuży za podstawę krzywego pomnika, któremu spółdzielnia przypisze symboliczną przestrogę przed niedopatrzeniami, adresowaną do kolejnych pokoleń.
Trochę nie ma miejscu pytanie ale jak możesz to odpowiedz, kogo lubisz czytać najbardziej?
ReplyDeleteSchulza na zmianę ze Stachurą. chyba właśnie tak, chociaż to się przecież zmienia, czasem niepostrzeżenie.
Deleteaha, jeszcze Olga Tokarczuk! bardzo niedaleko tej dwójki a dzięki niektórym książkom, to nawet na czele peletonu
Delete