dzieża
matka nosiła w sobie nadmierną
macicę, która krwawiła wbrew naturze, fazie księżyca i ustaleniom miesięcznego
cyklu. przerośnięty schron, zużyty foliowy worek o ściankach nadwyrężonych
transportem piasku, kamieni i żabiego skrzeku na wyspę pośrodku stawu. było
trochę tak jakby ktoś przełożył łono matki do plastikowej miski, w której
parzymy pomidory, by gubiły skórę, jakby ktoś nakrył jego białość kraciastą
ścierką (tą od wycierania ceraty), jakby pozostawiono je aż urośnie niczym ciasto
na domowe pączki. ono tam pęczniało ― niepilnowane, dzikie ― pozwalało sobie na
mnożenie tkanek, na formowanie nisz i wybrzuszeń. miska trzeszczała od ruchu i
ciepła a kaloryfer, rozgrzany już na poważnie z powodu wyjątkowo mroźnego
stycznia, odmierzał bulgotem wody powstawanie kolejnych bąbli z mięsa. kiedy
chirurdzy zajrzeli pod szmatę, cielistego ciasta było już za dużo. gdyby
podzielili się nim sprawiedliwie, umarliby z przejedzenia. jestem jednak pewna,
że wsuwali pozornie sterylne palce w tę mięsną słodycz, w plastyczną różową
pierwotność ― zupełnie jakby chcieli zawrócić, nie zabiegać już o te wszystkie
nadpsute życia, o precyzję dłoni i biel fartuchów. zapewne długo walczyli z
pokusą zupełnego schowania się macicy matki, ale musieliby ciągnąć zapałki,
rzucać monetą, bo było tam miejsce tylko dla jednej osoby o bardzo mizernej
posturze i niewielkim wzroście. tamci mieli zbyt rozrośnięte barki, zbyt
wystające kolana i zbyt ruchliwe łokcie od ciągłego rozpychania się w świecie. dali
za wygraną urywając na odchodne po sporym kawałku żywej masy, by chociaż przez jeden
dzień kręcić w palcach niknące kulki, podobne do kulek z pieczywa i tak samo
pierwsze jak zaczyn na chleb.
macicę ostrożnie wyjęto i
odłożono do chirurgicznej nerki jak do kołyski. czułość w czułość. leżała tam niczym
ryba umieszczona na moment w wannie bez wody, czekając na ostateczne decyzje.
Niesamowite jest to odkrywanie pogranicza, miejsca dwoistości. Słodycz i obrzydzenie, natura i kultura.
ReplyDeleteW kilkunastu zdaniach zawarłaś cały strach świata, świata biednych wystraszonych mężczyzn, a może po prostu - ludzi?
cała jestem w tych lękach i fascynacjach. współczuję chirurgom i zazdroszczę
DeleteMyślę, że do do tego, by zaakceptować słodycz tego obszaru, trzeba zrobić taki "wewnętrzny gest", nachylić się ku temu.
DeleteAaaaa ....!
ReplyDeleteNie wiem jak wychylić się z Przerażenia do Słodyczy, a przecież nie jestem chirurgiem, tylko matką. To powinno wystarczyć?
Nie wiem dlaczego i po co, Przerazenie tak dobrze zna do mnie drogę, a słodycz błądzi.
może lepiej się bać niż umierać na mdłości, nie wiem. strach pozwala nie wychylać się zbyt mocno
DeleteDobry tekst, i niesamowita zieleń w fotografii. Na czym pracujesz? Świetnie kolory się składają w całość, jak zdania w tekstu, chyba pisząc to zrozumiałem tę składkę...
ReplyDeleteczym robię zdjęcia czy czym je psuję potem?
Deletezłożyłam w ten sposób, bo pamiętam mięsistość tych liści. gdzieś się ona spotyka z ciałem, o którym tu mowa: takim, które każe się wstydzić i trochę brzydzić, ale czasem hipnotyzuje i przyciąga. a nawet wydaje się słodkie.